W ramach porządkowania swojego życia, na różnych poziomach, postanowiłam uporządkować również strefę przynależności do Kościoła Katolickiego.
Ochrzciłam się całkiem świadomie w wieku 20-kilku lat, ulegając (do pewnego stopnia) namowom moich przyjaciół, którzy chcieli mnie widzieć jako Matkę Chrzestną swoich dzieci. Aby być Matką, musiałam najpierw być dzieckiem, a zatem przyjąć chrzest i przejść kolejne poziomy wtajemniczenia. W efekcie dorobiłam się sporej gromadki chrzestnego potomstwa, a jako świadkini (ach ten feminizm!) patronuję kilu mniej i bardziej udanym małżeństwom. Sama również wstąpiłam w związek i przysięgałam na ołtarzu i chociaż ksiądz w przysiędze pomylił „opuszczę” z „dopuszczę” to i tak czuję się związana trwałym węzłem.
Lecz muszę się przyznać, że nigdy nie poczułam się prawdziwą Polką-Katolką. Kościół w Polsce miał dla mnie zawsze twarz kilku szlachetnych i wspaniałych ludzi, walczących o godność swoją i swojej wiary, w tłumie nikczemnych, ograniczonych intelektualnie i moralnie pseudo-duchownych. Podziwiałam i podziwiam Tischnera, Ziaję, Bonieckiego. Szanuję Lemańskiego za jego odwagę w głoszeniu „niepopularnych” poglądów oraz mojego kolegę Zbyszka, z którym związała nas górska ścieżka, i o którym wiem na pewno, że jest dobrym człowiekiem. Ale czy 5 osób i wątpliwa idea to nie za mało żeby z wiarą przynależeć? Niestety mało…
Moja decyzja o wystąpieniu z KK dojrzewała przez kilka lat. Kiedy jednak dojrzała, poczułam że jest „jedyna i słuszna” (czy też „jedynie słuszna”) i zrealizowałam ją „błyskawicznie” (oczywiście na tyle na ile pozwalają wewnętrzne przepisy KK, godziny pracy kancelarii, dostępność świadków, itd.) . Sama procedura wystąpienia jest dość prosta, choć i tak obwarowana szeregiem wymogów, od których wolni są kandydaci na apostatów w innych krajach. Szczegóły i porady można znaleźć na http://www.apostazja.pl Podczas całego procesu, tylko raz spotkałam się z opinią, że „zmierzam drogą prosto do piekła”, a poza tym nuda! „Nawet nie będzie o czym opowiadać” – stwierdzili moi Świadkowie, jak było już „po wszystkiem”. Ale ulga i spokój ducha … bezcenne.
Korzystając z okazji jeszcze raz dziękuję moim Świadkom/Dziadkom: Izie i Robertowi.