Pierwszy dzien w Katmandu, jest zawsze taki sam: najpierw zachwyt! Znowu tu jestem, jest pieknie, ten zapach, ten miedzynarodowy tlum, ten kurz, ten upal… A potem jedno marzenie – jak najszybciej w gory.
Tym razem jest podobnie, „choc upal jakby zelzal”, turytow zaledwie kilku, kurz opadl. Wiosenne trzesienie ziemi, daje o sobie znac na wiele sposobow. Cena wejscia na Durbar Squer wzrosla, ulice puste, w hotelach wolne pokoje (choc to szczyt sezonu). Zastanawiamy sie, czy w gorach spotkamy wielu trkkersow, czy moze bedziemy jedyna wedrujaca grupka, jak to juz kiedys bywalo.
Tymczsem troche polazilysmy po miescie, by na wlasne oczy zobaczyc zniszczenia. Thamel, dzielnica zawsze pelna turystow, dzis spokojna, ale zupelnie niezniszczona. Wszedzie natomiast trwaja remonty, robione nijako „przy okazji” odbudowy miasta. Durbar Squer – mocno zniszczony. Czesc swiatyn na samym placu, zupelnie zrownana z ziemia, w czesci zachowaly sie ceglane poderty, a zawalily konstrukcje drewniane, palac krolewski naruszony, zwlaszcza nowsza, klasycystyczna czesc. Swiatynia Kumari za to stoi w pelni okazalosci, ze swiezo odmaloowanymi, bogato rzezbionymi framugami, drzwiami i oknami. Samej Zyjacej Bogoni niestety nie widzialysmy, ale milo bylo Ja odwiedzic.
Czekam na więcej, pisz pisz opowiadaj 🙂