Dzisiejszy dzień, nastraja wyjątkowo ponuro i nie mówię tu o chmurach za oknem, ale o naszej rzeczywistości. Najwyraźniej rozum usnął…
Od 25 października, patrzę z przerażeniem na to co się dzieje. Nie ma co przypominać ogólnie znanych faktów o demontażu kolejnych instytucji, wymianie ludzi, zakładaniu kagańca. Natomiast ostatnie akcje z wyciąganiem przodków i trupów z szafy, zakrawają na rechot historii.
Przypominają mi się teraz 80-te, kiedy jako bardzo młoda dziewczyna, woziłam na południe Polski bibułę (pociągiem, w plecaku), a w odwrotną stronę deficytowy papier do ksero. Jak rytualnie całą rodziną zbieraliśmy się wieczorem przy trzeszczącym radioodbiorniku, jak od sąsiadów przez ścianę dobiegały „zakazane piosenki” Kaczmarskiego, jak o określonej godzinie, na całym osiedlu gasło światło, a w oknach pojawiały się świeczki i mogliśmy zobaczyć „ilu nas”. Jak któregoś razu, obudziłam się rano, a w drzwiach stał znany opozycjonista … potem się okazało, że Tata zapomniał mi powiedzieć, że nasze mieszkanie jest „miejscem spotkań”. Aresztowania i wpadki były na porządku dziennym. Pamiętam, że miałam zaszytą w koszuli odpowiednią ilość pieniędzy, a do głowy wbijane: „masz zapłacić kolegium i wszystko podpisać, żeby jak najszybciej wyjść”. Nigdy nie byłam zatrzymana, żadne służby nie proponowały mi współpracy – pewnie byłam za małą „płotką” – ale znam ludzi, którzy jako „grube ryby” wpadali i podpisywali. I co? I absolutnie NIC z tego dalej nie wynikło. Nie było kolejnych aresztowań, a „lojalki” zostały tylko na papierze. Nasze pokolenie doskonale pamięta te czasy. Niektórzy z nas wykorzystali swoją szansę by zapisać się na kartach historii (nawet petitem w rogu), inni przespali ten moment, ale chyba każdy przyzna, że Wałęsa był wtedy symbolem, że w napięciu czekaliśmy „co z nim zrobią” i łowiliśmy strzępki informacji. Trzeba być ostatnim nikczemnikiem lub kompletnym idiotą, żeby dziś z perspektywy bezpiecznego fotela, oceniać ludzi, którzy 30-40 lat temu narażali dla Polski zdrowie i wolność, a często życie i weryfikować ich osiągnięcia na podstawie niezweryfikowanych kwitów. Gdyby nie ci „konfidenci”, którzy z konfidentami, nie mieli absolutnie nic wspólnego, żaden „niezależny dziennikarz”, czy tzw. historyk z IPN-u, nie mógłby dzisiaj pleść dowolnych bzdur i publikować swoich obrzydliwych książek.
W tej chwili, mieszkając w Polsce i obserwując to co się dzieje, zrozumiałam jak musieli się czuć obywatele Niemiec, którzy w 33r., nie poparli NSDAP. Patrzyli milcząco na rosnącą w społeczeństwie nienawiść do wszystkiego co inne, na poszukiwania kozłów ofiarnych, łapanie elektoratu na lep populistycznych obietnic i w zasadzie niewiele mogli zrobić, bo z dnia na dzień, otaczał ich coraz większy terror i strach. Nas nie osacza jeszcze terror i strach, więc możemy coś zrobić i robimy. Ale czy nadejdzie taki moment, że zaczniemy się bać? Jak długo jeszcze?