
Wcale nie trzeba daleko podróżować, by odkryć światy równoległe. Czasem wystarczy wyjść z domu lub … nawet nie wychodzić.
Chyba zresztą „świat równoległy” polega na tym, że jest równoległy …. no dobrze. Przejdźmy do rzeczy. Z powodu zobowiązań służbowych, spędziłam kilka dni w Katowicach. Gdy po zakończeniu pracy, z dymiącą głową wracałam do domu, nagle zdałam sobie sprawę, że cały mój wyjazd przebiegał pod hasłem „światów równoległych”.
Świat równoległy nr 1: MMORPG
Podczas oficjalnej kolacji, jeden z gości, opowiedział o swoim synu, który spędza wiele nocy grając po kilkanaście godzin w gry typu MMORPG (Massively multiplayer online role-playing game – do wczoraj nie wiedziałam co to jest). Tu wymienił kilka nazw czym wzbudził duże ożywienie, gdyż okazało się że większość osób przy stole, doskonale wie o co chodzi. Zaczęło się przerzucane szczegółami, postaciami, nazwiskami, rocznikami i cenami (bo podobno wcale nie jest to tania zabawa, mimo że pozornie darmowa) … Siedziałam oszołomiona. Dotarło do mnie, że istnieje świat o którym nie mam pojęcia. Później sprawdziłam, że społeczność zaangażowana w tego typu fabularne gry komputerowe, liczy ponad 100 mln ludzi na całym świecie (a może i więcej bo statystyki pochodzą sprzed kilku lat, a biznes rozwija się dynamicznie). Dowiedziałam się nawet, że oprócz ewidentnej straty czasu i pieniędzy, gry mają swoje plusy – np. stwarzają możliwość kontaktów pomiędzy dzieciakami (i dorosłymi!) na całym świecie, a co za tym idzie „wymuszają” porozumiewanie się po angielsku, otwartość i poczucie międzykontynentalnej wspólnoty. Na zakończenie spotkania, jeden z panów, opowiedział historię, jak to niedawno odwiedził osiedle, na którym się wychowywał i wspominał boisko, o które walczyły osiedlowe gangi dzieciaków „kto pierwszy” żeby zagrać w nogę… Dziś boisko zarosło trawą.
Świat równoległy nr 2: Mecze hokejowe
Podczas kolejnej kolacji, wypłynął temat hokeja. Z okazji Mistrzostw Świata (dywizji A1…?) rozgrywanych w Katowicach, rozgorzała dyskusja na temat kibicowania tej bardzo popularnej ns Śląsku dyscyplinie sportowej. Okazało się, że wśród nas jest fan hokeja, który od lat stara się łączyć pracę, ojcostwo i kibicowanie. Z opowieści wynikało, że wychodzi mu to nie najgorzej (bo „element integracyjny”, jakim bez wątpienia jest wspólne pójście na mecz, przydaje się zarówno w pracy, jak i w nawiązaniu przyjaźni z własnym dzieckiem), ale najciekawsze były jego wrażenia z hali hokejowej przed remontem i po remoncie: „Teraz jest oczywiście ‚cywilizacja’, ale kiedyś gdy siedziało się niżej, słychać było rozmowy zawodników, pokrzykiwania trenera, widać było twarze, emocje … to był prawdziwy mecz! Poza tym na trybunach wszyscy się znali i jak w naszym sektorze pojawił się jakiś karczycho, który usiadł na moim miejscu, zaraz wstało pięciu z sąsiednich ławek i misio ze spuszczoną głową się wycofał. Teraz równie dobrze, można siedzieć przed telewizorem z puszką piwa …, ale mamy zamiar zmienić miejsca i przesiąść się bliżej tafli, żeby znowu było słychać”.
Świat równoległy nr 3: dzielnice Katowic
Nie znam Śląska. Moje ścieżki omijały południowy-zachód. Ale tak się złożyło, że ilekroć ocierałam się o Śląsk, był to od razu skok na głęboką wodę. Po pierwsze mój przyjaciel śp. Hierz (https://50plusandminus.wordpress.com/2016/01/25/hierz-wspomnienie/) mieszkał w Gliwicach, po drugie dzieciaki z katowickiej Fundacji Ulica, dla których organizowałam wyjazdy w Himalaje i na Nord kapp, pochodziły z najbiedniejszych dzielnic regionu, a po trzecie teraz te dzielnice, o których słyszałam zawsze w kontekście „lepiej tam sama nie chodź”mogłam dotknąć. W ramach nieprostego zrządzenia losu, spotkałam się z Bogdanem Kułakowskim – fotoreporterem, znawcą Śląska, wspinaczem, autorem zdjęć do ww. wspomnień o Hierzu, niezwykłym człowiekiem, który był tak miły że poświęcił swój czas, aby pokazać mi fragment swoich „plenerów fotograficznych”.
Podróż w czasie, zaczęła się od Nikiszowca – samowystarczalnego osiedla, powstałego na początku XX w. dla ludzi pracujących w pobliskiej kopalni. Ceglane familoki (wcześniej nie znałam tego słowa), z wewnętrznymi dziedzińcami na których stały piece chlebowe, obórki i chlewiki, żyją w swoim mikro-świecie do dziś. Zadbane i czyste ulice, budynki mieszkalne które z pozoru wydają się identyczne, a tak na prawdę mają mnóstwo wyróżniających je detali, pomalowane na czerwono wnęki okienne i parapety („bo czerwona farba była na kopalni za darmo”), zakład fotograficzny, piekarnia i mnóstwo lokalnych smaków.
Dalej – dom w którym urodził się Kazimierz Kutz. Niewielki czerwony budynek, ustawiony tuż obok trakcji kolejowej, którą w czasie wojny jechały transporty do Oświęcimia… i dalej.
Bogucice i Szopienice skąd pochodziło kilkoro podopiecznych Fundacji i które zapamiętam jako czarno-białe fotografie … i dzielnice i dzieci.
![IMG_2381[1]](https://50plusandminus.files.wordpress.com/2016/05/img_23811.jpg?w=300&h=224)
Pustynia Szopienicka, foto AA
Pustynia Szopienicka, czyli tereny w pobliżu dawnej huty cynku, tak skażone, że mimo iż od zamknięcia zakładu minęło ponad 6 lat, nadal nie pokryło je źdźbło zieleni.
Hermetyczny, zamknięty dla mnie świat, który mogłam podglądać, jak przybysz z innego wymiaru.
Ale Katowice mają też odmienną twarz – przyjazną, młodą, zadbaną, dofinansowaną. Wspaniale odrestaurowana Akademia Muzyczna, z doskonałą (podobno najlepszą na świecie!) salą koncertową, imponujące naziemne i podziemne Muzeum Śląskie, Centrum Kongresowe – częściowo podziemne … co nie dziwi, bo przecież na Śląsku prawdziwe życie toczy się pod powierzchnią.
Świat równoległy nr 4: Matka Natura jest wieczna
Wracając w pełnym oszołomieniu z Katowic do Ustronia, próbowałam ułożyć w głowie obrazy ostatnich kilku dni. Myślałam z wdzięcznością o mojej Szczęśliwej Gwieździe, dzięki której spotykam na swojej drodze fascynujących ludzi, takich jak Bogdan, którzy decydują się odkryć przede mną kawałek swojego świata. Ubolewałam nad moją ignorancją, bo „gdybym wiedziała więcej, mogłabym się więcej dowiedzieć”, zastanawiałam się co by na to wszystko powiedział Hierz (i dlaczego wcześniej nic nie mówił), gdy nagle … na poboczu szosy zobaczyłam wielkiego dzika który najwyraźniej próbował przedostać się na drugą stronę. Zwolniłam. Dzik się wycofał i wówczas zobaczyłam, że nie jest sam – na skraju lasu ukryła się cała rodzina z lochą i małymi, pasiastymi warchlakami.
Wśród wszystkich „światów równoległych”, które toczą się obok siebie, ocierając się i mijając o krok, ten jeden wydaje się wieczny. I oby tak pozostało …
![IMG_1788[1]](https://50plusandminus.files.wordpress.com/2016/05/img_17881.jpg?w=652)
Droga w Beskidach (z Czantorii na Stożek) foto AA