Autopromocja: HITCHHIKER 03, zima 2017

Zwykły wpis
Autopromocja: HITCHHIKER 03, zima 2017

Trochę zdrowej autoreklamy nie zaszkodzi (!), dlatego zapraszam do poczytania zapisu rozmowy do której zaprosiła mnie Agnieszka Ostrowska, redaktor naczelna magazynu Hitchhiker. Wywiad zilustrowany jest pięknymi zdjęciami Hani Myślińskiej i Wojtka Lewandowskiego (obejrzeć je można w wydaniu papierowym magazynu, do nabycia http://sklep.hitchhiker.pl/produkt/hitchhiker-03-zima-2017/ )

Jak zaczęła się Twoja przygoda z górami?

Góry były we mnie od zawsze. Moi Rodzice obracali się w środowisku wspinaczkowym, mieli wielu przyjaciół taterników, w domu pełno było i albumów, i książek górskich i opowieści o tatrzańskich wędrówkach, które rozpalały moją wyobraźnię do czerwoności. Pierwszy wyjazd jaki odgrzebuję z pamięci był właśnie do Zakopanego. Była to połowa lat 60-siątych. Pamiętam z niego zachwycające stroje górali – cuchy, cyfrowane portki, szale, kierpce i … pomnik Sabały, którym byłam absolutnie oczarowana. Dziś górale już w strojach regionalnych na co dzień nie chodzą, ale Sabała pod popiersiem Chałbińskiego, wciąż snuje swoją opowieść  (i co roku ktoś kradnie mu smyczek).

Potem były marzenia o wspinaniu, pracy w górach i dzielenie czasu pomiędzy szkołę i Tatry. Na próbną maturę przybiegłam wprost z pociągu, zjarana marcowym słońcem i ze zwolnieniem lekarskim w kieszeni, a przez kolejne 10 lat pracowałam w schronisku w Pięciu Stawach.

Masz męża, dwie córki, psa, kota, konie i prowadzisz firmę. Jak łączysz to wszystko z długimi wyjazdami?

Kluczem do rozwiązania zagadki, jest wspaniały Mąż, który woli życie „stacjonarne” i tylko dzięki Niemu, nasze córki zawsze miały stabilny dom. Tym bardziej, że zawodowo zajmuję się organizacją wyjazdów korpo, co również łączy się z wprawdzie krótkimi ale częstymi. wyjazdami. Wyprawy wspinaczkowe to osobna bajka, i bardzo moja. W góry wysokie, nie jeżdżę z klientami, chyba że na trekkingi, ale to już zupełnie inna historia.

Byłaś w Katmandu w 2015 roku, zaraz po historycznym trzęsieniu ziemi. Dodatkowo Nepal wprowadził zmiany w konstytucji, które nie spodobały się indyjskim władzom. Nie bałaś się tam jechać podczas tak niestabilnej sytuacji?

Do Nepalu nigdy nie boję się jechać. To przepiękny kraj i niesamowicie przyjaźni ludzie. Nawet w czasach niepokojów społecznych i walk partyzanckich pod koniec  lat 90-siątych, turyści mogli się tam czuć bezpiecznie – partyzanci też zdawali sobie sprawę, że kraj „stoi” turystyką (42% PKB przynoszą usługi, w tym  25% sektor turystyczny). W 2015r., po trzęsieniu ziemi, Nepal potrzebował turystów jak nigdy. Ruch turystyczny zmniejszył się o 30%. Do tego braki paliwa wywołane blokadą, nałożoną przez Indie – szokująco puste ulice Katmandu i kilometrowe szeregi unieruchomionych motocykli, pustych kanistrów i butli na gaz. Obraz dość dramatyczny, ale … w Himalajach życie toczyło się jak zwykle od tysięcy lat. Mnisi w klasztorach modlili się o pokój na ziemi, flagi powiewały wysyłając bogom mantry, tragarze wędrowali z ładunkami w górę i w dół po stromych ścieżkach.

Międzynarodowa społeczność himalaistów i trekkersów, zorganizowała akcję, podczas której znani (i nieznani) fotografowali się z napisem „przyjeżdżaj do Nepalu”, „tu jest bezpiecznie”, „Nepal czeka”, itd.  W tej chwili ruch turystyczny powrócił do normy, a nad Katmandu zawisł standardowy smog i znowu nie da się przez miasto przejechać.

Jak wyglądała Wasza wyprawa na Mera Peak?

To był „ambitny trekking”: dwie góry po 6tys. (Mera i Island Peak) oraz bardzo interesująca, wspinaczkowa przełęcz Amphu Lapcha o wysokości ponad 5tys., oddzielająca popularny rejon doliny Khumbu, od surowej i pustej doliny Hunku. Powędrowałyśmy w zespole 4 pań 50+ (!) i cóż… była to jedna z najpiękniejszych wycieczek w moim życiu. Wyprawa osiągnęła wszystkie swoje cele (w tym zjazd na nartach z sześciotysięcznika!), a na dokładkę koleżanka, weszła samotnie na jeszcze jeden wierzchołek ponad 5tys., wzbogacając tym nasz wspólny „dorobek”.  

Nie brakowało Wam pomocy mężczyzn? Poradziłyście sobie bez nich? Podobno w środowisku alpinistów panuje męski protekcjonalizm…

… żeby nie powiedzieć szowinizm. Podobno panuje, ale ja osobiście jakoś się z tym nie zetknęłam, a przynajmniej nigdy „boleśnie”. W górach obowiązują dość jasne zasady: albo ktoś wszedł, albo nie wszedł. Jeśli kobieta wchodzi, a mężczyzna się wycofuje lub odwrotnie, to nie jest to szowinizm, tylko fakt, który został spowodowany kondycją fizyczną, pogodą, nastawieniem. Płeć nie ma tu aż takiego znaczenia. Kobiety są fizycznie często słabsze, ale mają silniejszą psychikę, a w górach najważniejsza jest „głowa”, jak mawiał mój instruktor. A wracając do naszej wyprawy, to nie była to „czysto damska wyprawa”, miałyśmy znakomitego przewodnika i tragarzy, więc męskie wsparcie było. Jak najbardziej.

Jak wygląda aklimatyzacja w wysokich górach? Trzeba wspinać się do pewnego poziomu kilka razy, czy wystarczą wspomagacze z apteki? Jak to znosisz? Nie nudzi Cię wielokrotne pokonywanie tej samej trasy?

Aklimatyzacja w górach wysokich, to absolutna podstawa. Nie da się pójść na skróty. Można się wspomagać farmakologicznie, ale żadna pigułka nie zastąpi wchodzenia i schodzenia, noclegu w wysokich obozach i odpoczynku w bazie. Teoretycznie każdy kolejny pobyt na dużych wysokościach powinien być łatwiejszy, ale nie zawsze tak jest. Często na utrudnioną aklimatyzację, wpływ ma aktualny stan zdrowia, infekcja, stres, sposób odżywiania. Czynników może być mnóstwo. Wysokość potrafi zwalić z nóg, nawet wytrawnych wspinaczy. Ja akurat na ogół dość dobrze się aklimatyzuję, ale swoje i tak za każdym razem muszę odcierpieć …

Nie będę się tu wdawać w rozważania natury medycznej, od tego są specjaliści, ale procesy jakie zachodzą w organizmie, aby mógł on funkcjonować na dużych wysokościach są długotrwałe, i wspinacze „wykorzystują” ten czas na zakładanie kolejnych obozów, wynoszenie ładunków, zakładanie poręczówek, itd. lub aklimatyzują się w innych, niższych górach i pod właściwy szczyt, przyjeżdżają już z „gotową” aklimatyzacją. Tak czy inaczej, zawsze jest ciekawie bo przecież „droga jest celem”.

Technika idzie do przodu, producenci sprzętu prześcigają się w nowościach usprawniających wspinaczkę. Czy postęp technologiczny ułatwia wyprawy, czy raczej zabija dawnego ducha gór?

Duch gór jest wieczny, a człowiek jest tam tylko gościem. Matka Natura potrafi pokazać kto tu rządzi i żadna technologia Jej w tym nie przeszkodzi! A tak poważniej, to oczywiście technologia pomaga. Jak dzisiaj patrzymy na ubrania i sprzęt, w jakich chodzili pierwsi zdobywcy w Himalajach czy w Andach, to trudno uwierzyć, że dokonali tak fantastycznych przejść, w tweedowej marynarce, swetrze i pumpach, asekurując się konopnymi linami i śpiąc w jedwabnych namiotach (choć to akurat był genialny wynalazek, naszego znakomitego inżyniera i wspinacza Adama Karpińskiego).  Dziś mamy oddychające tkaniny, super ciepłe obuwie, lekki i bardzo wytrzymały sprzęt. Ale i tak, najbardziej liczy się wyczucie i doświadczenie, bo nawet najlepsze buty, same nie wejdą…

Zapalenie zatok zmusiło Cię kiedyś do samotnej wędrówki. Wolisz podróżować sama, czy raczej w grupie?

Uwielbiam samotne podróże! Idąc w pojedynkę, widzi się więcej, jest się bliżej natury i ludzi. Można wiele rzeczy przemyśleć. Pobyć ze sobą.

Nie należę do osób, które muszą z kimś rozmawiać, na bieżąco dzielić się spostrzeżeniami, wymieniać uwagi. Wolę spisywać swoje wrażenia. Na ogół mam ze sobą kajecik, w którym mniej lub bardziej systematycznie robię notatki. Kiedyś z podróży wysyłałam listy i kartki, teraz takie „obrazki”, wrzucam na swojego bloga.

Czy zrobiłaś coś jako pierwsza?

Tak! Mój kolega geograf, Wojciech Lewandowski, wymyślił kiedyś że będziemy wspinać się w Andach, i wchodzić na góry, śladami pierwszych polskich wypraw andyjskich, z lat 30-stych ubiegłego wieku. W sumie zorganizowaliśmy 6 wypraw, (które nawiasem mówiąc Wojtek opisał w kilku swoich książkach), dzięki którym mogłam jako pierwsza Polka stanąć na szczycie Ramady (6410m n.p.m) oraz prawdopodobnie również jako pierwsza Polka na wierzchołku ósmego szczytu Andów –  Mercedario (6770m n.p.m.) – ten drugi wynik, nie jest pewny, gdyż okazało się, że od czasów pierwszych polskich zdobywców, w tym rejonie działała jedna polska wyprawa, w latach 70-siątych, ale nie wiemy ile osób stanęło wówczas na szczycie i czy była wśród nich kobieta.

Jaki masz stosunek do masowych wspinaczek na Everest?

Traktuję to jak znak czasu. Widocznie tak musi być: duże pieniądze, łatwa (wydawałoby się) sława, magia NAJ-wyższej góry. Ale prawda jest też taka  – ostatecznie każdy na tę górę musi wejść sam. Nikt nikogo nie wniesie, więc ci nieliczni, którzy docierają na szczyt po prostu sobie na to zasłużyli!

Jest tyle gór na świecie, czemu postanowiłaś wspiąć się dwukrotnie akurat na Elbrus?

Pierwszy raz na Elbrus, pojechałam samotnie, więc wyjazd miał dodatkowy „smaczek”. Pogoda mi dopisała i góra puściła. Bardzo mi się tam spodobało. Wielokrotnie opowiadałam moim koleżankom, z którymi wspólnie organizujemy trekkingi, jaka to piękna góra, mili ludzie, ciekawy region i … zachęciłam je. Pojechałyśmy we 3, przeżyłyśmy kawał porządnej przygody (pogoda nie była już tak sprzyjająca), ale warto było!

Zdarzyło Ci się uratować kogoś w górach?

Niestety wielokrotnie. Mówię „niestety”, bo to szerszy temat, który można nazwać odpowiedzialnością za partnera. Kiedyś obowiązywało „braterstwo liny” i hasło, że „partnera nie zostawia się nawet, gdy jest bryłą lodu”. Teraz mało kto o tym pamięta. Ludzie tłumnie ruszyli w góry, każdemu się wydaje że może być drugim Messnerem czy Wielickim, a tak nie jest. Pytaliście o masowe wspinaczki na Everest, to jest właśnie „znak czasu”. W najwyższe góry wybierają się ludzie, którzy nigdy nie powinni się tam znaleźć, nie przygotowani fizycznie, sprzętowo, a przede wszystkim mentalnie. Bez doświadczenia. Przewodnicy, mając pod opieką kilku czy kilkunastu (!) klientów, też nie są w stanie zapewnić wszystkim bezpieczeństwa. W górach wysokich, na całym świecie, spotykam się z tym nagminnie, a czym bardziej popularny region i znana góra, tym nieodpowiedzialnych ludzi, jest na niej więcej.

Kochasz Gruzję. Czy to za sprawą otwartych ludzi i smacznej kuchni, a może gór Kaukazu?

Gruzję kocham od wielu, wielu lat. Kocham Kaukaz – jedyne biało-zielone góry, gdzie lodowce spływają na pola rododendronów. Kocham gruzińskie jedzenie – moim zdaniem zdecydowanie najlepsza kuchnia świata, a wiem co mówię: „z wielu pieców się jadło chleb

bo od lat przyglądam się światu”.  Kocham Gruzję za doskonałe wino, które podobno sami wynaleźli i za toasty w tym ten najbardziej popularny, o tym jak Gruzini dostali od Boga swój kraj: Bóg chciał zostawić najpiękniejszy kawałek ziemi dla siebie, ale oczarowały Go tańce i śpiew Gruzinów, więc podarował im swój rajski ogród.  

Co oprócz dobrej formy daje Ci pokonywanie gór?

Po prostu to lubię. Takie bezproduktywne zajęcie, które daje mnóstwo radości. Lubię, krótki oddech, mozolne podnoszenie nogi za nogą, pokonywanie kolejnych metrów. Lubię przestrzeń, wiatr i euforię na szczycie!

Wspinanie można porównać do medytacji, gdy nagle zaczynasz myśleć tylko o najprostszych czynnościach, wyrzucasz z głowy wszystko co zbędne, skupiasz się na „tu i teraz”. Nabierasz dystansu. Cudowne, oczyszczające uczucie.

Górskie plany na najbliższy czas?

Za kilka dni, jadę do Nepalu, na zimowy trekking i już nie mogę się doczekać, a na jesieni w gronie pań 50+ może coś poważniejszego …

DSC_0707[1]

10 responses »

      • Inez, jeden organizm – jedna jakość – najlepsza! 🙂 Powodzenia w dalszych podróżach. Może powrót w Andy…

  1. Jedno jest pewne, podróże kształcą. Zazdroszczę Ci, że tyle zwiedzasz !

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s