Sukces na Himlung 7126m

Zwykły wpis
Sukces na Himlung 7126m

Cieszę się, że ten wpis mogę rozpocząć od zdania: miło mi poinformować, że pierwsza polska wyprawa na niezdobyty dotąd przez Polaków szczyt Himlung 7126m, zakończyła się sukcesem! 23.10.2018r., ok. godz. 11:00 czasu lokalnego, na szczycie stanęła Agnieszka Adamowska.

Na bardziej szczegółowe wspomnienia, przyjdzie jeszcze czas (jak się uleżą), teraz chciałam „na szybko” wrzucić opis wejścia, aby ktoś kto zmierza podążyć naszym śladem, miał jakiekolwiek wskazówki.

OPIS WEJŚCIA

Na wyprawę pojechaliśmy w czwórkę: Hania „Gerda” Myślińska, Wojtek Łukasik, Piotrek Juszczak i ja. Aklimatyzowaliśmy się, na trekingu wokół Annapurny, by po mniej więcej tygodniu, przenieść się w dolinę rzeki Naur. Trekking do bazy pod Himlung, rozpoczyna się w miejscowości Koto (na trasie wokół Annapurny), zajmuje 4-5 dni i prowadzi przez rzadko odwiedzane tereny przygraniczne, które dla ruchu turystycznego zostały otwarte dopiero na początku lat 90-siątych. Teraz rząd Nepalu intensywnie promuje ten region, poprawia się infrastruktura, powstają hoteliki i wygodna droga, ale wciąż jeszcze jest tam pusto i bardzo niewielu turystów tu dociera. Ma to niestety tę złą stronę, że ceny są znacznie wyższe niż w innych rejonach kraju.

Baza po Himlung, w tym roku, została postawiona na wysokości ok. 4900m, na zielonych pastwiskach, nad miejscowością Phu – nawiasem mówiąc samo dojście do tej wioski i pobyt tam, to temat na osobną przygodę.

Do bazy dotarliśmy 10.10.2018. Po jednym dniu restu, ruszyliśmy w górę, do C1. Trasa, dobrze oznakowana i bezpieczna, prowadzi najpierw przez lodowiec (trasery), a potem po przekroczeniu bardzo stromej moreny bocznej, łagodnymi łąkami i granią kolejnej moreny, aż do zawieszonej na wysokości ok. 5600m dolinki, gdzie stanęły namioty obozu pierwszego.

Himlung obóz i cd
C1 pod Himlung, wys. 5600m, foto Hania „Gerda” Myślińska

Po przespanej w miarę spokojnie nocy i krótkiej wycieczce do pierwszych poręczówek, na ok. 5800m, wróciliśmy do bazy, na kolejne dwa dni odpoczynku, pozostawiając w jedynce namioty i zaopatrzenie.

Następne wyjście zaplanowaliśmy na 16.10.18. Ruszyliśmy do C1 całą ekipą, ale niestety po pierwszym noclegu, Piotrek stwierdził, że popełnił jakiś błąd w aklimatyzacji i zdecydowanie nie nadaje się do dalszej akcji. Do C2 dotarliśmy więc w trójkę. Droga wiedzie początkowo skalnym terenem, ubezpieczonym poręczówkami, w a górnej części lodowcem z dobrze oznakowaną traserami ścieżką. Obóz ustawiony jest na wysokości ok. 6100m.

Himlung obóz II
C2 pod Himlung, wys. 6100m, foto Hania „Gerda” Myślińska

Noc w dwójce przeszła spokojnie, nikt z nas nie czuł się bardzo źle, choć również nie „rewelacyjnie” – jak to zwykle, po pierwszym noclegu na znacznej wysokości.

Kolejne wyjście w górę, miało być już tym „właściwym”. Wyruszyliśmy w trójkę, z dwoma przewodnikami Chhiten Dorjei Sherpa i Abiral Rai. Po noclegu w C1, okazało się, że Hania czuje się fatalnie, ma wysoką gorączkę i kaszel – nie było rady, musiała natychmiast schodzić do bazy. Na szczęście miała „swojego” przewodnika, wiec mimo bardzo złego samopoczucia, bezpiecznie dotarła do namiotu.

Himlung-z-obozu-II-droga-podejścia
Widok z C2 na ścianę Himlung, foto Hania „Gerda” Myslińska

My tymczasem, obciążeni sprzętem i żywnością na kilka dni, poszliśmy wyżej by po kilku godzinach dotrzeć do namiotów C2. I można powiedzieć, że tu właśnie zaczynają się przysłowiowe „schody”. Ze względów bezpieczeństwa (a może z lenistwa), w tym roku agencje, ustawiły tylko dwa obozy. My nie mieliśmy swojego namiotu, aby powalczyć o obóz trzeci, więc siłą rzeczy zrobiliśmy „jak wszyscy”, czyli do ataku szczytowego, wystartowaliśmy z C2, z wysokości 6100m. Dodajmy, że aby dotrzeć pod ścianę Himlung, trzeba najpierw zejść ok. 100-200m, na położone niżej plateau i dopiero stamtąd ruszać w górę.  Jak łatwo policzyć, deniwelacja wynosi ok. 1300m czyli bardzo dużo.

W kierunku szczytu wyszliśmy o 22:30, w dniu 22.10.2018, w składzie Wojtek Łukasik, Chhiten Dorjei Sherpa i ja – wszyscy pierwszy raz na tej Górze. Ok. godziny 03:00 nad ranem, Wojtek doszedł do wniosku, że jest to ostatni moment, kiedy może zawrócić i zejść o własnych siłach, bo … nie jest dobrze. Chhiten wrócił z nim do pierwszych poręczówek, w które Wojtek się wpiął i zjechał na dół. Jego obecność w C2 okazała się później dla mnie kluczowa, ale … do tego jeszcze dojdziemy. Tymczasem kontynuowaliśmy wspinaczkę, w terenie śnieżno-lodowym, o nachyleniu 30-45st., w dużej części ubezpieczonym poręczówkami (podobno zawisło ich tam ponad 1800m). Na szczyt dotarliśmy o 11:00, jako drugi zespół w tym dniu.

Zdjęcie szczytowe AA Himlung 23 10 18
Na szczycie Himlung foto Chhiten Dorjei Sherpa

Na radość, nie mieliśmy zbyt dużo czasu, bo po pierwsze było dość późno, a po drugie wiał huraganowy wiatr co przy temperaturze -20C, powodowało szybkie wychłodzenie. Na domiar złego wkrótce okazało się, że dopadła mnie ślepota śnieżna. Póki zjeżałam po poręczówkach, nie było problemu, zresztą wtedy nie zdawałam sobie jeszcze do końca sprawy ze stanu moich oczu. Prawdziwy kłopot zaczął się dopiero na plateau, gdy przewodnik poszedł do przodu, stwierdzając zapewne, że teren jest już bezpieczny i może mnie zostawić, a ja właśnie odkryłam, że … nic nie widzę. W tym momencie uznałam, że jedyne rozwiązanie to stanąć i spokojnie czekać na pomoc. Zasiadłam więc na plecaku, w towarzystwie błękitnych postaci i zielonych owadów – czego to mózg nie wymyśli! i pokrzykując, że „tu jestem”, na wypadek gdyby ktoś mnie szukał, czekałam układając w głowie plan B (na wypadek, gdyby jednak mnie nie szukał). Doszłam do wniosku, że przecież nie jest wysoko (ok. 6000m),  ślepota śnieżna powinna do rana przejść, a płachta NRC, żelki energetyczne i ogrzewacze armii izraelskiej, pozwolą mi przetrwać, wiec w sumie nie jest źle. Jednak, po jakimś czasie  z otaczającej mnie bieli, wyłoniła się postać – jak się okazało przewodnik (chyba się zorientował, że mnie zgubił), a zaraz po nim Wojtek, który zaniepokojony, że długo nie wracamy, wyszedł nam na spotkanie. Ponieważ przewodnik był w stanie krańcowego wyczerpania, czym prędzej oddalił się  do namiotu, a my z Wojtkiem, w tempie „krok za krokiem” podążyliśmy jego śladem. Do namiotów C2 dotarliśmy ok. 17:00. Pomoc jaką wówczas dostałam od Wojtka była nieoceniona, a pamięć o tym wydarzeniu i wdzięczność, będę nosić w sercu już zawsze.

Certyfikat wejścia na Himlung

„I to by było na tyle” … mniej więcej. Kolejnego dnia, odzyskałam wzrok na jedno oko, więc już w miarę samodzielnie mogłam zejść do bazy. Odmrożenia, których się nabawiłam, okazały się powierzchowne, ale zmęczenie było tak wielkie, że na długie tygodnie wyparło radość ze zdobycia szczytu. Na szczęście czas wygładza złe wspomnienia i teraz mogę już w pełni cieszyć się z bardzo udanej wyprawy, wspaniałych kolegów, świetnej atmosfery, pięknych widoków i GÓRY, która była dla mnie łaskawa.

PODSUMOWANIE

Himlung nie jest górą trudną technicznie. Problem polega głównie na dużych odległościach pomiędzy obozami – przewodnicy pokonywali te odcinki w 2,5h, ale nam pierwsze wejście do jedynki zajęło 5h i podobnie z C1 do C2; bardzo dużych deniwelacji: baza 4900, C1 5600m, C2 6100m, szczyt 7126m n.p.m. Czas podejścia z C2 na szczyt wynosił w tym roku od 8 do 12h, zejścia od 4 do 8h.  Pewną trudność stanowi także dojście pod Górę, przez rzadko uczęszczane, ale przepiękne (!!!) tereny.  Wielkim plusem jest „zielona baza” i woda w niewielkiej odległości oraz, a może przede wszystkim, stabilna choć wietrzna pogoda – geograficznie, teren ten należy już do Tybetu, jest tu sucho, mroźnie i pogodnie. Opady śniegu są niewielkie. W wyższych partiach, śnieg jest twardy i bardzo zmrożony, a więc zagrożenie lawinowe prawie nie istnieje, zresztą do tej pory, na tzw. nowej drodze, nie było żadnego śmiertelnego wypadku. Zagrożenia to niskie temperatury, bardzo silne wiatry, wysokość i bliskość chińskiej granicy, czyli np. wezwanie śmigłowca nie jest sprawą prostą i zajmuje zazwyczaj do 3 dni. UWAGA łączność satelitarna działa w bazie, powyżej już niestety nie – używaliśmy telefonu Inmarsat serwisowanego przez firmę TS2 Space

Sezon na wejścia trwa kwiecień-maj i wrzesień-październik, przy czym „zalecany” jest sezon jesienny – permit w 2018r., na wiosnę kosztował 500USD, a na jesień 250USD. Naszą wyprawę organizowaliśmy z agencją Himalayan Ecstasy Nepal której szefem jest Anil Bhattari. POLECAM

Wydaje mi się, że Himlung może wkrótce stać się kolejnym 7-tysięcznikiem, na który wyruszą liczne wyprawy, zwabione brakiem trudności technicznych, ale proszę pamiętać NIE JEST TO „ŁATWA GÓRA”. 

PODZIĘKOWANIA

Jesteśmy bardzo wdzięczni naszym licznym sponsorom, patronom  i osobom nas wspierającym. A więc: powyżej bazy żywiliśmy się produktami dostarczonymi przez ActivLab, w bazie nasze stopy odpoczywały w Crocsach, od słońca chroniły nas kosmetyki Lirene, a notatki czyniliśmy w „Dzienniku Podróżnika„, wydanym przez Travel with Mission (zwiedzanie i wolontariat). Naszą wyprawę wsparły też firmy „rodzinno-przyjacielskie”:  „Tabun” Stadnina koni huculskich, z Polany w Bieszczadach, e-learning TO PROSTE, NO LIMITS Insentive & Events i Biuro Podróży STAR z Warszawy oraz Biuro KONTUR z Zakopanego. Dziękujemy również liniom lotniczym QATAR Airways za nieodpłatne zabranie naszego cargo. Dziękujemy PKG za objęcie patronatem naszej wyprawy oraz Gazecie Senior i wspinanie.pl za patronat medialny.

Jedna odpowiedź »

  1. Ogromne gratulacje!!!
    Jestem pełna podziwu.Kocham góry,ale ta miłośc to nie zdobywanie szczytów, a raczej małych górek.
    Moja miłośc to Australia,gdzie często bywam.
    Wracając do gór, przeczytałam mnóstwo książek o tej tematyce.
    Wspinające się kobiety bardzo mi imponują!
    Wielki szacun!
    Pozdrawiam-)

    • Dziękuję! Ja też kocham Australię!!! Byłam tam kilka razy, a nawet pracowałam ponad pół roku na cattle satation na północy kraju. To jest jedno z „moich miejsc na ziemi”. Pozdrawiam serdecznie

      • Agnieszko!
        To też moje miejsce na ziemi,chociaż los zesłał mnie zupełnie gdzie indziej.Tęsknię i raz w roku wyjeżdżam na 3 miesiące do mojego towarzysza podróży,który tam mieszka na stałe.Jak kiedyś trafisz na nasz blog,znajdziesz sporo relacji z Australii i będzie ich więcej. Australii nie da się nie kochac.
        Jeszcze raz pozdrawiam-)

  2. Góra nie łatwa. Tymbardziej pełen szacunek, że zdecydowaliście się na wejście. Dobrze, że pomimo różnych sytuacji wszystko zakończyło się dobrze. Z relacji wnioskuję, że zdrowy rozsądek Wam towarzyszył. Cóż takie wyprawy nie są dla każdego. My byliśmy najwyżej na 5400 i nie wiem czy zdecydowałabym się wejść wyżej. Pozdrawiam i życzę pięknych chwil spędzonych w górach i nie tylko.

  3. Wow 7 tys m.n.p.m to już coś! Dla takiego śmiertelnika jak ja to robi ogromne wrażenie! Gratulacje i życzę dalszych sukcesów w zdobywaniu szczytów:)

Dodaj komentarz