Ale nie będzie o skałach, tylko głupocie i (za)burzeniach …
Otóż wiedziona zapowiedziami pięknej pogody oraz koniecznością szlifowania formy prze Elbrusem, wybrałam się w weekend na Jurę Krakowsko-Częstochowską. W piątek po południu, niezrażona pomrukami burzy wędrującej po okolicy, udałam się na przejażdżkę rowerową do Morska, Podlesic, itd. Niestety już po kilku km, utknęłam w strumieniach deszczu i piorunach walących nad głową. I wtedy właśnie zaczęłam się zastanawiać, czy mam ze sobą coś od deszczu. Przeskanowałam zawartość mojego „bagażu” i znalazłam: ortalionowy ochraniacz na sakwę oraz laminowaną mapę. Z żółtym ochraniaczem na głowie, przykryta mapą wczołgałam się pod krzaki, gdzie przesiedziałam 1,5h w oczekiwaniu na poprawę pogody. Przygoda skończyła się pomyślnie, a ja jeszcze raz przekonałam się, że jak mawiał ŚP Janusz Wiśniowski, „nieograniczona jest tylko głupota ludzka i miłosierdzie Boże”.
Wyjazd obfitował w wiele ciekawych wydarzeń, z których jedno jeszcze chciałam przytoczyć. W dniu kiedy ogłoszono, że natrafiono na ciało Polaka na grani pod szczytem Broad Peak, wiedzieliśmy w skałkach roześmianego Adama Bieleckiego z grupą przyjaciół. Nie uważam wprawdzie (chyba), że powinien siedzieć w domu okryty włosiennicą, ale z jakiegoś powodu widok tego zadowolonego z siebie człowieka na dłuższy czas potężnie mnie zaburzył…