
Tak się złożyło, że w ubiegłym roku odwiedziłam 4 kraje, totalnie różne kulturowo. Pomyślałam, że z okazji niedawnych Walentynek, warto spojrzeć na kobietę w Brazylii, Dubaju, Gruzji i Nepalu.
Brazylia – kobiety kochają swoje ciało, nie wstydzą się go i eksponują niezależnie od wieku, wagi i pozycji społecznej. Trudno zresztą nie eksponować, jak temperatura rzadko spada poniżej 30C. Jadąc do Brazylii, namówiona przez córkę, zabrałam jedną krótką szorto-spódniczkę, myśląc o tym, że przecież jej nie założę, bo cellulit, obwisła skóra itd., ale już po dwóch dniach pobytu w Rio, nie miałam wątpliwości, że to świetny pomysł z tą spódniczką, tym bardziej, że i tak nikt nie zwracał na mnie uwagi. Takich jak ja, nie najmłodszych, z odkrytym, lekko przechodzonym ciałem, na ulicach są tysiące, a kolejne tysiące to piękne młode dziewczyny, uśmiechnięte i emanujące kobiecą energią na odległość. Mój kolega po powrocie z karnawału w Rio, podsumował: „dwa tygodnie na wzwodzie”
Dubaj – samo miasto, kosmopolityczne, z mieszanką ludzi z całego świata, a więc (choć to nie oczywiste w krajach muzułmańskich), stroje kobiet przeróżne i dowolne. Dowolność ta nie dotyczy jednak Arabek. Prawdziwych Emiratczyków, trudno spotkać na ulicy. Na ogół poruszają się klimatyzowanymi pojazdami i „uchwycić” ich można tylko w momencie wsiadania lub wysiadania … Kobiety ubrane są oczywiście w czarne hidżaby (chusty zasłaniające włosy, uszy i szyję) lub czadory (peleryny osłaniające całą sylwetkę, z wyjątkiem twarzy) i okulary, które mam wrażenie mają chronić nie tylko od słońca, ale również od „grzesznych” spojrzeń. Kobiet w burkach (czyli całkowicie zakrytych, z siatką w miejscu oczu) widać na szczęście niewiele. Pamiętam moje pierwsze mocne spotkanie z kulturą islamu w Pakistanie, kiedy idąc po ulicy, nagle uświadomiłam sobie, że jestem jedyną kobietą, której widać twarz, stopy i donie. Nigdy nie czułam się tak naga…
Gruzja – kraj tradycyjnie patriarchalny, przeorany przez komunistyczny Związek Radziecki. I co wyszło? Kraj po którym wiele lat temu podróżowałyśmy we dwie z koleżanką i nigdy nie zetknęłyśmy się z zaczepkami. Kraj w którym kobiety pracują na równi z mężczyznami, a może nawet więcej, bo jednak mężczyzna „żyje dla przyjemności” (to akurat cytat z Albanii 😉 , kraj w którym po 20 latach po-radzieckich perturbacji, zapanował spokój i w którym od kilku lat kościół zyskuje na sile, kraj w którym od niedawna, aby wejść do świątyni kobieta (znowu!) musi zakrywać włosy … Co takiego niebezpiecznego jest w kobiecych włosach, że trzeba je zasłaniać?
Nepal – buddyzm to prawdopodobnie jedyna religia, która ewoluuje wraz z rozwojem społeczeństwa i świata. Nie trzyma się dogmatycznie założeń sprzed 2000 lat, ale podąża i dostosowuje się do zmiennych warunków. Może trochę idealizuję, ale coś w tym jest. W latach 60-tych XX w., buddyzm otworzył się na Zachód – otworzył się wtedy, gdy na Zachodzie pojawili się ludzie gotowi na przyjęcie buddyzmu. Jeszcze w latach 80-tych, aranżowane małżeństwa i kobiety „w domu”, były w tradycyjnym społeczeństwie Nepalu czymś oczywistym. Duchowne? Owszem były klasztory kobiece, ale Buddyjskich Mistrzyń było tylko kilka na przestrzeni wieków, mimo że równość płci, a właściwie ich wzajemne dopełnianie się, jest zapisane: Oświecenie nie ma płci, a więc „jak społeczeństwo było gotowe”, nagle zaczęły pojawiać się Mistrzynie Zen i … przewodniczki górskie, a emancypacja w Nepalu przebiegła bez demonstracji.