
Zima w Himalajach! Marzenie, lekka obawa, ciekawość. Ilu ludzi jeździe wspinać się zimą w Himalaje? Niewielu. Elita wspinaczy. Otacza ich mit i legenda… Z niektórymi mitami przyjdzie nam się zmierzyć. Część obalić, inne podtrzymać. Pozostanie bezgraniczny zachwyt nad pustymi o tej porze Górami, cudownej pogodzie, wolności w nowym wymiarze.
Moja dusza nadal wędruje zagubionymi himalajskimi ścieżkami, mroźnymi i słonecznie ciepłymi zarazem.
Pomysł na zimowy trek narodził się już kilka miesięcy temu, gdy moja bliska koleżanka Hania, zwana Rudą (ze względu na oszałamiającą burzę miedzianych loków), zadzwoniła z pytaniem, czy nie wybieram się na jakiś prosty trekking do bazy pod Everestem. Do Nepalu wybieram się ZAWSZE, ale w sezonie do EBC już nie koniecznie… w sezonie góry znikają – chowają się za tłumem turystów, karawanami jaków, tragarzami, przewodnikami, całym tym barwnym i głośnym, trudnym do zniesienia tumultem ludzi i zwierząt. „Może więc pojedziemy poza sezonem” – pada propozycja. W lecie to nie, bo leje i pada śnieg, to może zimą??? Na pewno będzie ciekawie!!!
Przygotowania, dyskusje i kompletowanie ekipy, zajmuje nam trochę czasu, akurat tyle, żeby nastała zima. Ostatecznie jedziemy w czwórkę: Hania, Tomek, Piotrek i ja Wszyscy znamy się dobre trzydzieści parę lat i to „górsko”. Mamy do siebie zaufanie i jeszcze większą wzajemną tolerancję. Dużą część młodości spędziliśmy wspólne rezydując w Pięciu Stawach. Znamy się jak łyse konie lub „stare dobre małżeństwo”. Później podczas wędrówki, myślę o tym dość często – wiem na pewno, że z przypadkowymi osobami, na taki trekking bym się nie wybrała.
Czym himalajska zima nas zaskakuje? Przede wszystkim doskonałą pogodą. W ciągu dnia, jest wyjątkowo ciepło i słonecznie. Prawie bezwietrznie. Taka tatrzańska „żyleta”, gdy widać wszystko, nawet ukształtowanie skalnej drogi z odległości kilku kilometrów. Czym nas nie zaskakuje? Zimnem. Gdy zapada zmrok, robi się lodowato. Całą gromadką wraz z naszym przewodnikiem Sonamem, tragarzami i gospodarzami schronisk, zbijamy się wieczorami przy kozie, by chłonąć ciepło jakie dają spalane jacze odchody, ale ciepła nigdy nie udaje się „donieść” do śpiwora. Codziennie wieczorem czeka nas ta sama walka i oczekiwanie we wszystkich warstwach ubrania, na uzyskanie temperatury w której uda się usnąć. W nocy czasem można nawet jedną czy dwie warstwy zdjąć …
Na tym chyba polega trudność zimowego trekkingu, że nie można się solidnie zregenerować. Ale z drugiej strony, wszyscy znosimy „trudy podróży” w zdrowiu i bez większych problemów.
Największy zachwyt wzbudza we mnie pustka. Brak ludzi. Moi towarzysze, nie do końca to doceniają, bo są w Himalajach po raz pierwszy, i wydaje im się, że „tak ma być”, ale ja jestem całkowicie oczarowana Górami, które są „tylko dla nas”. Dzwoniąca w uszach cisza i niebo pełne gwiazd, które opiera się na szczytach. Jest pięknie. Puste są nie tylko nieliczne, otwarte o tej porze roku schroniska, ale również wioski. Mieszkańcy, zimę spędzają najczęściej w Katmandu – wracają pod koniec lutego, właśnie wtedy gdy my już schodzimy. W drodze powrotnej spotykamy całe rodziny wędrujące w górę – czuć zbliżający się wiosenny sezon. Wśród nielicznych turystów jesteśmy jedynymi Polakami. Najwięcej jest Japończyków – podobno Himalaje zimą stały się tam modne parę lat temu. W ogóle nasz europocentryzm narażony jest na poważny uszczerbek – ludzi ze starego kontynentu, prawie nie spotykamy, natomiast Australia, Ameryka Południowa i oczywiście Azja reprezentowane są stosunkowo licznie.
Przez całą wędrówkę towarzyszy nam świadomość, że gdzieś tam na stokach Everestu, Alex Txikon, toczy swoją walkę o zdobycie Everestu zimą, bez użycia tlenu (!). Gdy więc dotarliśmy od EBC, nasz przewodnik pobiegł czym prędzej do widocznych w pobliżu namiotów, by dowiedzieć się z pierwszej ręki „jak leci”. Okazało się, że Alex jest właśnie w obozie 3, kolejnego dnia ma się spotkać z dwoma Sherpami w C4 i na 14 lutego planuje atak szczytowy. 14 jesteśmy już dość nisko, prognozy mówią o silnym wietrze, i faktycznie nad Everestem rozwinął się ogromny pióropusz. Nie musieliśmy czekać na oficjalny komunikat, by wiedzieć, że tym razem nic z tego. „Mróz i huraganowy wiatr uniemożliwił (…)”, ale „jesteśmy w bazie i czekamy na poprawę”. Jakież więc było nasze zdumienie, gdy kilka dni później, w Lukli, dowiedzieliśmy się, że śmigłowcem, który właśnie wystartował spod naszych okien, Alex poleciał do Katmandu odpocząć przed kolejnym wyjściem do góry. No cóż … trudno porównywać dzisiejsze osiągnięcia himalaistów z tymi sprzed 30-40 lat. Jak „nasi” wchodzili na Everest w 1986r., opcja odpoczynku w Katmandu podczas akcji górskiej, była równie absurdalna, jak pomysł by wchodzić bez tlenu. Czasy się zmieniają…
Naszą górską przygodę, zakończyliśmy kilkudniowym pobytem w Katmandu. Nareszcie mogliśmy porządnie się wygrzać, domyć, najeść i napić. Bardzo przyjemny stan, „zasłużonego odpoczynku”.
Ciężko było się rozstać, po tak miłej wycieczce i pewnie jeszcze długo będziemy wspominać, nasze małe i wielkie osiągnięcia – pierwsze 5tyś., na które weszliśmy „od niechcenia”, Chukung Ri (5550), który trochę nas zmęczył, przełęcz Kongma La (5540), która zaskoczyła nas „brakiem trudności”, baza pod Everestem, gdzie otarliśmy się o Historię i Kalapatar, który jak się okazało, jest wyższe niż myśleliśmy (5650). Wspominać będziemy naszego znakomitego przewodnika Sonama i jego przesympatyczną żonę Mingmę, którzy byli tak mili, że zaprosili nas do swego domu Katmandu. Z rozrzewnieniem przypomnimy sobie odwiedziny w rodzinnej wiosce Sonama Pangboche i Portse, skąd pochodzi Mingma. Nie raz jeszcze pochwalimy się spotkaniem z Panuru, który był 12 razy na Evereście, a poza tym współorganizuje szkołę wspinaczkową dla Sherpów Khumbu Climbing Center http://alexlowe.org/p/projects/item/1/the-khumbu-climbing-center.htm
Obrazy cisną się do głowy i każdy chce być opisany, ale trzeba być obdarzonym specjalnym talentem, aby oddać ogrom, atmosferę, piękno… Cuda, które trudno objąć rozumem. Ja nie umiem. Mogę co najwyżej gorąco życzyć, aby losy zaprowadziły Was w Himalaje…
„Największy zachwyt wzbudza we mnie pustka. Brak ludzi”. 🙂 Z tego powodu kocham Andy. Miło czytać, że w Himalajach też tak może być.
Może tak być! W Himalajach, tak jak i w Andach, są wydeptane ścieżki pełne ludzi, ale góry są ogromne i wystarczy zejść trochę poza szlak i „robi się kolorowo” 😀
jest o czym myśleć…. 🙂
Jest, jest!!!
Lenticularisy nad Himalajami:) ,pustka i dobre towarzystwo – gratuluję udanej przygody
Dziękuję uprzejmie! Przygoda była zacna 🙂
Mam szczerą nadzieję, że nas tam kiedyś losy zaprowadzą… Sądząc po Waszych fotkach – warto tam trafić… 🙂
Absolutnie warto.Bardzo polecam 🙂
Piękne fotki, nigdy nie myślałam o Nepalu, chociaż wielu zachęca nas do takiej podróży. I ten wpis zachęca, może kiedyś, kto wie. Pozdrawiam i zapraszam na fb, założyłam grupę blogerki50+ 🙂
Bardzo chętnie dołączę do grupy blogerki50+ proszę o linka, bo nie mogę namierzyć…
Wysłałam zaproszenie w wiadomości prywatnej na FB, pewnie będzie w inne. Dziękuję, jest nas naprawdę mało.
Dzięki. Pozdrawiam 🙂
„Obrazy cisną się do głowy i każdy chce być opisany, ale trzeba być obdarzonym specjalnym talentem, aby oddać ogrom, atmosferę, piękno” – przepiękne zdanie, które oddaje to, co często mam w głowie… Wspaniała wyprawa!
Dzięki 🙂 A wyprawa była na prawdę niecodzienna. Pozdrawiam serdecznie
Himalaje i trekking do bazy pod ME to jedno z naszych największych marzeń ❤
Na pierwszy raz polecam trekking w sezonie (marzec-maj lub wrzesień-listopad), można wybrać się nawet samemu (tylko ze swoim plecakiem), gdyż infrastruktura na tym najbardziej popularnym himalajskim szlaku jest znakomita. Oczywiście należy pamiętać o dobrej aklimatyzacji, nawodnieniu, itd., ale to oczywiste. Pozdrawiam serdecznie
19 maja lecimy do Nepalu. Can’t wait!!! 🙂
Super! Jaka trasa?
Przepiękna opowieść. Cudowne zdjęcia. ❤
Cały czas obiecuję sobie, że wrócimy kiedyś do Nepalu i pójdziemy w góry (poprzednim razem zmogła nas ameba). Ale chyba – z uwagi na moja pracę – nie mam co marzyć o zimie. Dlatego też w te okolice jeżdżę zawsze w monsun.
Dziękuję 🙂 Przygoda była jedyna w swoim rodzaju!
W lecie można pojechać do Nepalu w rejon Mustangu – tam monsun nie dochodzi.
Pozdrawiam serdecznie
Pingback: 12 podróży w 12 miesięcy 2017 | 50plus&minus