
To była wyprawa inna niż wszystkie. Nie tylko ze względu na porę roku, ale przede wszystkim „założenia”. Tym razem nie było gór, trekkingu, raftingu i tym podobnych standardowych nepalskich atrakcji. Był wolontariat, praca w szkole, mieszkanie u rodzin i poznawanie życia Nepalczyków od podszewki.
Przyznam, że jak Lidka (Kilińska-Dłabich, założycielka portalu Travel with Mission http://www.travelwithmission.com/ oraz https://www.facebook.com/TravelwithMission/) zaproponowała, współpracę przy organizacji wyjazdu podczas którego będziemy pracować i zwiedzać, lekko się zawahałam bo zawsze mam wątpliwości, czy praca wolontariacka, to dobrze ulokowana energia. Niemniej ponieważ pomysł był całkiem nowy – zwłaszcza na polskim rynku, oraz rzecz dotyczyła Nepalu – jednego z moich ukochanych miejsc na ziemi, wątpliwości nie trwały zbyt długo…
Późnym latem 2016, wyruszamy w 6 kobiet: Lidka, Małgosia, Monika Ł., Monika K., Marta i ja (w roli pilota/współorganizatora), by „zwiedzać i pracować”.
Podróż do Nepalu, rozpoczynamy długim, ale wyjątkowo tanim (bilety w promocji 2500PLN!) przelotem liniami Qatar Airways przez Doha do Katmandu. Ponieważ w Doha czeka nas kilkugodzinny postój postanawiamy wyjść na miasto. Wędrówka po nocnym Doha, jak zwykle dostarcza sporo wrażeń: temperatura o 24:00 nie przekraczała 30C (więc przyzwoicie), „chodna” bryza od morza, dzieci w wózkach wyprowadzane na spacer w środku nocy (inaczej się nie da), rybny targ w środku nocy (inaczej się nie da), restauracje pełne gości (w środku nocy; inaczej się nie da). Zachwyciłam się odnowionym pomnikiem Perłopława (bywalcy Doha docenią!) i nowym lotniskiem, które jest wprawdzie mocno oddalone od miasta i trudno już dość z niego na piechotę do Centrum, ale za to jest super nowoczesne i bardzo przyjazne.
Do Katmandu dolatujemy nie bez przygód, bo pogoda nad miastem nie sprzyja i kapitan decyduje się na lądowanie w Indiach. Na szczęście po kilku godzinach krążenia i odpoczynku, udało się i wpadamy w gwar i lepki upał Katmandu.
Gdy byłam w Nepalu kilka miesięcy wcześniej, szalał kryzys paliwowy – szokowały wówczas puste ulice, teraz szokuje potworny ruch, jakby Nepalczycy postanowili odbić sobie te kilka tygodni przymusowego postoju…

Od lewej: Monika K., Małgosia, Marta, Monika Ł., Lidka, AA
Pierwszy dzień, to zwiedzanie miasta, zabytków i … katmandzkich restauracji, ale kolejnego ranka już zaczyna się prawdziwa przygoda. Wynajętym busem, jedziemy do Pokhary. Pierwsze dwa dni, poświęcamy na zwiedzanie i aklimatyzację: przepływamy jezioro, wspinamy się do świątyni, podziwiamy panoramę, spędzamy wieczór w międzynarodowej dzielnicy i opychamy się pierożkami momo. Robimy każda „co kto lubi”, dzielimy się na małe podgrupki. Razem z Moniką K., wybieramy się na całodzienny trekking – odkrywamy na nasz własny użytek tajemne ścieżki, zagubione świątynie i podziwiamy zapierające dech widoki (dla mnie to jeden z najpiękniejszych dni tej wycieczki – dziękuję Monika!).
Ale „wszystko dobre co się kończy” (jak mawiał pewien mój znajomy). Po dwóch dniach wakacji, idziemy do pracy.
Nasze zadanie to remont szkolnych klas. Brzmi lekko, łatwo i przyjemnie. Rzeczywistość okazuje się nieco bardziej skomplikowana. Trafiamy do szkoły państwowej, przeznaczonej dla najuboższych dzieciaków z okolicy. Nasz opiekun i organizator wolontariatu, Krishna, uczy tam angielskiego. Dzięki jego staraniom, dzieci mają w szkole posiłek – dwie kromki suchego chleba i herbatę, a teraz nas … do remontu pomieszczeń. Na początek musimy „rozpoznać potrzeby” i „zabezpieczyć narzędzia”. Kupujemy pędzle, farby, szpachle, folię malarską, rękawice i co tam jeszcze uznamy za niezbędne – w sumie polska kobieta jest zaradna, każda z nas kiedyś przeprowadzała w domu remont, więc wiemy co robić. Mniej więcej. Na odległość wspomagają nas narzeczeni, mężowie i bracia, którzy SMS-ują w jakich proporcjach wymieszać farbę z klejem, żeby powstała … farba klejowa.
Nasza pierwsza myśl to „nic z tego nie będzie”, ale gdy Monika rzuca hasło „będzie pani zadowolona”, które odtąd staje się naszym mottem, skrzydła znowu nam rosną i … po trzech dniach klasy lśnią bielą, drzwi zielenią, a żaluzje mienią się złotem i srebrem. Wartością dodaną naszej pracy jest zaangażowanie nauczycieli, którzy z każdym dniem chętniej chwytają za pędzle i malują razem z nami oraz radość dzieciaków, które zobaczyły inny świat i swoich wychowawców w nowej roli. Na zakończenie dostałyśmy piękne kwietne wieńce i dużo, dużo uśmiechów. Żadna z nas nie ma wątpliwości, że ta praca miała sens. Weszłyśmy w trochę inny świat, niedostępny dla „zwykłych” podróżników. Miałyśmy okazję, podziwiać nie tylko piękne widoki, ale również pięknych ludzi! Lokalnych działaczy, którzy pracują na rzecz miejscowej społeczności oraz ludzi z EU i innych części świata, którzy przyjeżdżają i bezinteresownie angażują się w pomoc potrzebującym. Takie doświadczenia przywracają wiarę w ludzi.
Po serdecznym pożegnaniu z dzieciakami, naszymi gospodarzami i Pokharą, ruszamy do Parku Chitwan, na spotkanie z nosorożcami! Tu okazuje się, że niestety jesteśmy trochę za wcześnie. Sezon jeszcze się nie rozpoczął i nie można wjechać na teren parku. Wędrujemy więc po otulinie, pływamy łodziami, spacerujemy po dżungli, jeździmy dżipami i na słoniach, a przede wszystkim rozkoszujemy się nowymi doznaniami. Upał daje się we znaki, ale przecież „jesteśmy kobiety pracujące” co tam upał, jak można jeszcze chwilę spędzić w lesie! Ostatniego dnia pobytu, o świcie czeka nas prawdziwa nagroda – widzimy w końcu nosorożca! Na grzbiecie słonia, wśród niezliczonych stad ptaków i pasących się spokojnie saren, czujemy się jak mile widziani goście w rajskim ogrodzie. Cudowne, niezapomniane chwile.
Powrót do Katmandu okazał się dość ciężkim przeżyciem – 154km, pokonujemy w … 9h (!). Wspominałam na początku, o koszmarnym ruchu na drogach – to właśnie najlepszy (czyli najgorszy) przykład. W końcu, już na granicy Katmandu, udało nam się ewakuować z autobusu i przesiąść do TAXI, dzięki temu zaoszczędziłyśmy min, następne 3h. Co za ulga!
Ostatni dzień w Katmandu to pośpieszne zakupy i podsumowania. Każda z nas ma uwagi i spostrzeżenia. Notujemy wszystko skrzętnie, aby kolejny wyjazd był jeszcze bardziej interesujący i przyniósł jeszcze więcej pożytku osobom do których pomoc jest kierowana, wolontariuszom i firmie Travel witch Mission.
Dziękujemy sobie nawzajem. Ja dziękuję Lidce za genialny pomysł, firmie No Limits Alina Majewska ( http://www.no-limits.pl ) za patronat organizacyjny i dziewczynom za odporność, poczucie humoru i ciekawość świata. Udało się!
P.S.1: Moje osobiste podsumowanie brzmi: jestem przeszczęśliwa, że miałam okazję uczestniczyć w nowatorskim projekcie, jakim jest połączenie wyjazdu turystycznego z pracą wolontariacką. Podczas tej pilotażowej eskapady, zebrałyśmy mnóstwo doświadczeń i już planujemy kolejne wyprawy. Zapraszam na http://www.travelwithmission.com oraz na FB, gdzie zamieszczamy aktualne propozycje, a ja mogę zdradzić, że w 2017 powtarzamy Nepal oraz wybieramy się do Peru!!!
P.S.2: Uwaga ogólna – tytuł sugeruje, że będzie ciąg dalszy, bo skoro „Nepal poza sezonem – lato 2016”, to powinna być również „- zima 2017” i to jest absolutnie słuszne skojarzenie. Już 01 lutego, ruszamy w zacnym gronie, na zimowy trekking w Himalaje.
Czytałam z zapałem! Generalnie jestem zwolenniczką wolontariatu – sama byłam na takowym na Ukrainie pod hasłem „Podaruj wakacje”. Momentami było ciężko (dzieci z biednych i problematycznych rodzin, a my byliśmy z nimi sami 24/24), ale nie żałowałam ani sekundy tam spędzonej! Takich rzeczy chyba nigdy się nie zapomina. A już jak udało Ci się połączyć to ze zwiedzaniem, to dla mnie – rewelacja! Pozdrawiam 🙂
Kiedyś również zdarzyło mi się dwa lata z rzędu organizować wyjazdy dla dzieci z dysfunkcyjnych rodzin. Trudne doświadczenie i bardzo ciekawe.
Świetnie, że mogłaś pomóc lokalnej społeczności, być nie tylko turystką ale kimś więcej dla tych ludzi.
Tak to było ogromnie ciekawe!
To musiało być świetne przeżycie! Życzę udanej wyprawy zimowej 🙂
Będzie ciekawie… 😉
Bardzo ciekawy projekt:) Gratulacje!
Dzięki takim akcjom wraca moja wiara w ludzi. Sama uwielbiam i wspieram Nepal wiem, że każda para rąk jest tam przydatna. Zuch dziewczyny!
Bardzo dziękuję za miłe słowa. Może kiedyś się Pani z nami wybierze? Zapraszam 🙂
Rozważam taką opcję 😉
Zatem w kontakcie 🙂
Powodzenia w dalszych planach 🙂
Dziękuję / nie dziękuję 😉 i pozdrawiam serdecznie
Pingback: „W Drodze” czyli dziennik podróżnika | 50plus&minus
KTM i Nepal zawsze będa mi bliskie. Podróżuję tam co roku. Super przygoda. Fajnie jest móc wniknąć w społecznośc głębiej i nie skupiać się tylko na zaliczaniu jak największej ilości miejsc 🙂
Uwielbiam Wasze ciepłe i serdeczne opowieści o tym zakątku świata, który bliski jest i mojemu sercu! Pozdrawiam ciepło!
To jedno z moich najbardziej ukochanych miejsc na świecie. Pozdrawiam serdecznie
niesamowita ta wycieczka, krajobrazy i przejażdżka słoniem. nie wiem, czy bym się odważyła. gratuluje pomysłu i odwagi takiego podróżowania.
Zapraszamy! W tym roku też jedziemy. Termin w kwietniu i w listopadzie. Pod linkiem Travel with Mission znajdziesz szczegóły. Do zobaczenia (być może…) Pozdrawiam serdecznie
Mój kolega wybiera się wiosną do Nepalu 😉 niesamowicie zazdroszczę. Chciałbym udać się w tak inny, kontrowersyjny region:)
„Kontrowersyjny”? Nigdy bym tak nie pomyślała. Przyjazny, ciekawy, inny, fascynujący, piękny 🙂 Pozdrawiam serdecznie
Bardzo ciekawy sposób na podróżowanie. Wolontariat – jestem pod wrażeniem i chylę czoła.
Zapraszamy 🙂
Świetna sprawa! Połączenie niesienia pomocy, jak i korzyści płynących z pięknych widoków! Pozdrawiam 🙂
Zapraszamy zatem 🙂 W tym roku znowu ruszamy do Nepalu, Armenii i Gruzji i pewnie jeszcze w jakieś inne miejsce (plany w toku). Pozdrawiam serdecznie
Witam Pani Lidio,jestem bardzo chetna odbyciem wolontariatu w innym kraju. Prosze o kontakt jak tylko bedzie to dla Pani mozliwe.Pozdrawiam
Bardzo się cieszę i w kontakcie na priv. Pozdrawiam serdecznie